Archiwum październik 2014


paź 04 2014 Wstęp
Komentarze: 0

Nazywam się Ą i jestem alkoholikiem*.

Po zaliczeniu dwóch detoksów, niezliczonych urazów po wypiciu (złamany palec, nos, niejednokrotnie poraniona morda oraz reszta ciała) oraz kilku pobytach w szpitalu w ich wyniku (w tym z udziałem karetki i hospitalizacji), po zaliczeniu wyjebki z domu przez żonę (co skutkuje bardzo ograniczonym kontaktem z ukochanym dzieckiem), wielokrotnego zbierania mnie spod bloku czy z klatki schodowej, czy to przez rodzinę, czy nieznajomych, po zaliczeniu pobytu na wytrzeźwiałce i jednej nieudanej próbie samobójczej, po niekończących się ciągach (sięgających nawet kilku tygodni), po tych wszystkich wielodniowych kacach oraz wtopach i żenadzie, jakiej przysporzyłem bliskim, po kłopotach w pracy i w kontaktach ze znajomymi, postanowiłem wreszcie podjąć ostateczną próbę walki z nałogiem alkoholowym.

Od alkoholu uzależniony jestem już kilka lat, natomiast od lipca podejmuję nieudane próby zachowania abstynencji. Jestem na programie AA, na drodze 12 Kroków najdalej zaszedłem do "aż" drugiego. Teraz zaczynam od nowa i mając na uwadze ostatnie dni, pragnę podjąć ostateczną próbę leczenia tej cholernej choroby. 

Bloga traktuję jako możliwość wyrzucenia z siebie negatywnych (może z czasem również i pozytywnych, choć na tę chwilę ciężko mi w to wierzyć) emocji. Chodzę na mityngi AA, ale póki co tylko słucham, woląc czerpać z doświadczenia innych. Ponadto zawsze lepiej mi szła pisanina, niż gadanie.

Abstynencję, odkąd podjąłem leczenie, udaje mi się zachowywać około dwóch tygodni, potem zapijam. Zawsze twierdziłem, że dlatego, że lubię pić, albo dlatego, że jestem uzależniony.

Tak, jestem, i przyznaję, że jestem wobec alkoholu bezsilny.

Ostatnio zapiłem w środę, tj. 1.10. Obudziłem się po tym o 1 w nocy w czwartek i od tamtej pory nie śpię, bo nie mogę - skutek odstawienia. Jestem już więc na nogach 57 godzin na nogach (Wy z regułu nie śpicie po 16-18, a i tak następnego dnia jeden z drugim niewyspany). Nie jest to moim rekordem po zapiciu, ale uwierzcie - czuję się fatalnie. Przestaję kontaktować.

Czwartek był dniem kaca, jakiego w życiu nie miałem. Nie próbowałem nawet jeść, wiedziałem, że skończyłoby się to wymiotami, ale po raz pierwszy w życiu mój organizm odmawiał przyjęcia wody. Po najmniejszym nawet łyczku (a naprawdę, suszyło jak cholera), skręcałem się nad kiblem rzygając jak kot, aż do momentu kiedy nic nie miałem (a i tak trząsały mną torsje). Na przemian dostawałem zimnych i gorących potów, targały mną potworne dreszcze i cały się trząsłem (tak, nie tylko ręce, jak dotychczas mi latały - latałem cały). Wczoraj było nieco lepiej, uzyskałem więc do pracy zwolnienie na te dwa dni.

Wczoraj udało mi się przyjmować płyny, wmusiłem też w siebie jabłko. Dziś, jak do tej pory, dalej nie odwarzyłem się niczego zjeść.

Cały czas mi się odbija żółcią - ileż ja musiałem w środę wypić, że mnie tak porobiło? Film mi się urwał po połówce i trzech (chyba) piwach - musiałem czymś dopić, bo wiem, jaki kac czeka mnie po takiej "zwykłej" dla mnie dawce.

Obawiam się, że dziś również nie usnę. Jak tak dalej pójdzie, to zwariuję.

Do tego wycieńczenie fizyczne - w końcu ja nic nie jem od środy (tak, w środę wystarczyła mi gołda).

Nie mam sił umysłowych na dziś na więcej.

Składam jedynie jeszcze uroczystą przysięgę być tu szczerym i informować, gdybym się złamał. Wtedy bloga zamknę i chuj kładę na tę nierówną walkę.

* Ą, bo niesztampowo, a gwoli ścisłości na mityngach AA przedstawiam się prawdziwym imieniem.

anonimowyalkoholik : :